
Chyba już jestem w stanie napisać, bo ochłonąłem troszkę. Weekend ciężki. Właściwie od piątku, kiedy to przyjechała do Krakowa cała masa przyjaciół... nie sposób było ich opuścić. W sobotę wieczorem z kolei pojechaliśmy podobną brygadą do Rabki i... było nie z tej ziemi. Najpierw "U Władka", malutkie miejsce, obok rzeczki, gdzie integrują się turyści (czyli my) oraz autochtoni (czyli panowie, co proszą o złoty sześćdziesiąt na piwko, chłopaki lekkie pijaki rock'and'rollowe oraz przemili, uśmiechnięci amatorzy zioła w dresach). Później, poszliśmy całą ekipą (w sensie my, turyści, a było nas kilkanaście osób, w tym przedstawiciele, niby cywilizowanej europy, francja, niemcy i finlandia) na ognisko do przyjaciela Karola. Hmm... no cóż. Jakby to delikatnie powiedzieć. Było bardzo dobrze. Było dużo różnych atrakcji... używki profesjonalnego przemysłu, jak i mniejszych rabczańskich manufaktur, śpiewy i muzyka, gitara, dwa saksofony, djembe... no poprostu harce w górach. Summa summarum, przejeliśmy imprezę ogniskową. Siła by mówić. Było pięknie i jest co wspominać.
Powyższy obrazek żegnał nas na dworcu...
wtorek, 21 października 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz