A. Jeszcze to mi ostatnio chodzi po głowie.
wtorek, 3 maja 2011
środa, 20 kwietnia 2011
A dzisiaj bez zdjęcia. Nie może być tak, że zawsze tak samo. Wczoraj widziałem się z Piotrkiem P.. Bardzo miły wieczór. O życiu, fotografii, filmie, podróżach i planach... Moje pierwsze wyjście do ogródka Mleczarni w tym sezonie. Potem Alchemia. Puste miasto. Nie wiem czemu. No i co z tego, że wtorek... A turyści? Gdzie podziali się turyści... Nie wiem. W sumie, nie przeszkadzało mi to, tylko zdziwiło poprostu. W końcu w miarę ciepło, a tu jakoś bez miejskiej, wieczornej euforii.
No i Piotrek sprzedał mi Zoo Kid... którego posłuchałem chwilę po nocnym powrocie. Bardzo.
A dzisiejszy dzień? Nieznośny.
sobota, 16 kwietnia 2011
Kwiecień i maj, od jakiś 6 lat to dla mnie bardzo specyficzny czas w roku. Właściwie, każdy z nich jest trochę inny ale jednak pod tym samym wezwaniem. MFK. Następny miesiąc, do okolic 13 maja, będzie bardzo ale to bardzo intensywny... w sumie, to już jest ciekawie. Potem czas zmian i rewolucji. Kocham to!
Zdjęcie: Barcelona, 2007.
czwartek, 7 kwietnia 2011
wtorek, 5 kwietnia 2011
Są takie miłe sytuacje, kiedy spotyka się naprawdę fajnych ludzi... tak z zaskoczenia. Kilka lat temu, robiłem z moim przyjacielem projekt o ludziach mieszkających w kamienicy, w której wynajmowałem moje pierwsze mieszkanie w Krakowie. Nade mną mieszkała taka pani, którą wszyscy uważali za dziwną, która ponoć była niemiłą, nieprzystępną, nawet agresywną w stosunku do innych. Chodząc po sąsiadach, opowiadając o tym, że chcielibyśmy zrobić im zdjęcia w ich mieszkaniach, poszedłem również do niej. W sumie rzadko ją widywałem, i dzwoniłem do jej drzwi z lekką niepewnością. Zgodziła się bardzo szybko. Umówiliśmy się któregoś weekendu, koło południa, generalnie dość wcześnie. Okazało się, że był tam jej syn i jego córka. Stół zastawiony do śniadania, z talerzami dla panów fotografów. Syn sąsiadki, wyciągnął przywiezioną gdzieś z zagranicy wódkę i zaprosił do kieliszka mówiąc "No panowie, pięćdziesiątka na serducho!". Absolutnie przecudowni. Serdeczność z każdej strony, miła rozmowa, ciekawość z obydwu stron. Nie skończyło się na jednej "pięćdziesiątce" ale bez przesady. Butelki nie opróżniliśmy. Kulturalnie. I tak to jest. Mieszka się koło takich ludzi, nie wiedząc o tym.
Są takie niefajne sytuacje, kiedy mija się dresiarzy na ulicy, żądnych wyżycia się na przypadkowym przechodniu, ot tak, po prostu... zwierzęta. Lubię ludzi ale niektórych bez skrupułów zamknąłbym w getcie, żeby prali i wyżynali się nawzajem. W międzyczasie, niech wychodzą w kajdanach i pielęgnują publiczne trawniki, układają chodniki, budują drogi... nie wiem. Jest tyle rzeczy do zrobienia, bo nie ma pieniędzy. Wykorzystać ich jakoś, skoro nie ma z nich żadnego pożytku społecznego, tylko my, musimy płacić na ich utrzymanie w więzieniach, aresztach, płacić za ich wandalizm. Do roboty. Nic mi się nie stało ale to było zupełnie idiotyczne.
Takie moje naiwne emocje zaangażowane.
Zdjęcie: ja i Olaf Tryzna. Wystawa "Fotopodwórko - Goście" 12-14.11.2004.
niedziela, 3 kwietnia 2011
Miałem ochotę napisać. Nie miałem jednak pomysłu na zdjęcie... na szczęście, jest tutaj taki malutki programik co robi kamerką w komputerze takie różne śmieszne sztuczki. No i jest. Uf. Mogę więc coś nastukać. Głupie zasady.
Chodzi o to, że słucham Meredith Monk, której muzykę poznałem dzięki jakiemuś tygodnikowi, mniej więcej ostatnio. Doświadczając od czasu do czasu Steva Reicha, Terrego Rileya, eksplorując muzyków urodzonych w latach trzydziestych, minimalizm w muzyce, z którego Reicha ubóstwiam ponad wszystko, pojawia się ta Pani. To muzyka, której parę lat temu nie dotknąłbym nigdy. Teraz rozpręża mnie absolutnie. Zamykam oczy i latam sobie to tu to tam. Miękko. To nie jest klimat "miękkości" Air, czy Zero 7. To dźwięki uderzające, nie zaangażowaniem Imahori Tsuneo, którego również ostatnio znalazłem, szukając japońskich klimatów - podążając pokrętnymi drogami po Rovo. Nie. Absolutnie analogowe instrumentarium, smyczki i wokale. Opera Atlas. Szukam jej innych rzeczy. Jej zabawa wokalem rozbraja mnie i totalnie wciąga. Mama Bjork? Trochę tak. Chyba w ogóle mam ostatnio jazdę na smyczki. A Reich? Reich to zupełnie inna historia. Poznam ją na żywo na żywo na Sacrum Profanum.
Ponadto... palce moich rąk pachną dziś domem siostry Bożenki, domem Jacka K., domem Marka i Roberta P., którzy z pewnością nie czytają tego co tutaj piszę. I tak pozdrawiam.
środa, 30 marca 2011
Foto: Z Łodzi, z grudnia, tego ostatnio, co był.
niedziela, 27 marca 2011
Nie no dzisiaj to jest piękny dzień. Nie ma co. Wczoraj upodliłem się "ciutkę" z Sokołem. Boże ale było miło. Słonecznego kaca postanowiłem przewietrzyć na rowerze. Ponieważ dziś moja kolej na hummus, powolnym tempem pojechałem po ciecierzycę, cytrynę, czosnek i tahinę. Okulary słoneczne, dawka Zero 7 na słuchawkach, niespiesznie toczyłem się do sklepu... szczerze? Poprostu genialny kac. Nawet to, że nie mogłem znaleźć ciecierzycy i to, że zapomniałem kupić czosnku i musiałem szukać niedzielnego sklepu po drodze do domu, nic, poprostu nic nie jest w stanie mnie dziś wyprowadzić z równowagi... może wyłączę telefon?
czwartek, 24 marca 2011
wtorek, 22 marca 2011
To są kwiaty dla wszystkich pracujących w nocy. Obsługi stacji benzynowych, pań ze sklepów nocnych, obsługi kolei, lotnisk, kierowców ciężarówek, lekarzy i pielęgniarek, prostytutek, barmanek i barmanów i rzecz jasna panów którzy wieczór w wieczór pozbywają się dziur pod moim oknem. Co wieczór piłują asfalt. Nie wiem czyj to kretyński pomysł, żeby robić w godzinach między 22:00 a 00:00. Korki? Mam to gdzieś. Nie można spokojnie słuchać muzyki. Wy możecie iść do domu. DO DOMU!!!!!!!!
Subskrybuj:
Posty (Atom)